Ukrainka Karolina Kalutskaya i jej partner Chińczyk Kefu Li prowadzili przed wojną we Lwowie sklep z telefonami komórkowymi i elektroniką, wychowując 3,5-letniego syna Filipa. „Wojna zabrała nam dotychczasowe życie, nie mamy dokąd wrócić” – mówią PAP.
W piątek rano trafili do punktu recepcyjnego w Katowicach i czekają na transport do Ustronia, gdzie „some good Polish guys” – jak mówią – załatwili im miejsce w hotelu. Ich syn Filip skradł serca i zegarki całej obsługi punktu recepcyjnego – fascynuje się zegarkami i pożycza je od wszystkich, na każdej ręce ma już po kilka i wraz z wolontariuszką rozgląda się za kolejnymi. „Był wspaniały w podróży, która trwała 25 godzin, bo długo czekaliśmy przed granicą” – opowiada Kefu Li.
„Zdecydowaliśmy się wyjechać przede wszystkim ze względu na niego, bo nie chcę, żeby widział i pamiętał wojnę i zniszczenie” – dodaje Karolina.
„Prowadziliśmy swój niewielki biznes, rozważaliśmy zakup mieszkania we Lwowie, który jest pięknym miastem, ale teraz, podczas wojny, to nie ma sensu. Musieliśmy wyjechać i nie mamy dokąd wrócić. Nasze dotychczasowe życie eksplodowało” – mówi Kefu Li.
Karolina ogromnie niepokoi się o mamę, która została w ciężko ostrzeliwanym Charkowie. Na jego obrzeżach są też jej młodsza siostra i babcia. „Nie miałam z mamą kontaktu od 26 godzin” – mówi drżącym głosem i ze łzami w oczach. Podczas ostatniej rozmowy mama była w bunkrze zorganizowanym w szkolnej piwnicy. Mieszkanie opuściła, bo okna z jednej strony wychodziły na bombardowany teren. „Żeby dostać się do kuchni po jedzenie musiała się czołgać” – relacjonuje Kefu.
Oboje martwią się, że krewnym nie uda się wydostać nawet korytarzem humanitarnym. „One nigdy nie podróżowały poza Ukrainę. Młoda dziewczyna, kobieta i staruszka – chyba nie dałyby sobie rady” – obawia się Karolina. „Namawiałam mamę jeszcze tydzień temu, żeby przyjechały do nas, do Lwowa, że razem uciekniemy. Ale ona nie wierzyła, że wojna się zacznie. Mówiła, że to tylko gadanie i że politycy znajdą sposób, żeby nie walczyć. Jak wojna się zaczęła, to uważała, że ostrzelają co najwyżej obiekty militarne. Kiedy w końcu zaczęła się bać o własne życie, było już za późno” – przyznaje z bólem.
W Polsce nie mają nikogo. Być może ich rodzina będzie musiała się rozdzielić. „Karolina może nauczy się polskiego, znajdzie tu pracę, a ja może wrócę do Chin i będę przysyłał jej pieniądze. Taki mamy plan. Jak myślisz?” – zwraca się do dziewczyny. „Myślę, że powinniśmy tu zostać. Pewnie nie będzie mi tak trudno nauczyć się polskiego, ludzie i tutejsza kultura nie są tak odległe od tej, w której się wychowałam” – zakłada Karolina.
Chwalą pomoc zorganizowaną w Polsce, ale Karolina prosi, żeby koniecznie wspomnieć i podziękować ludziom z terenów przygranicznych, którzy pomagali im poza jakimkolwiek systemem. „Dawali nam jedzenie i napoje. Na leśnej drodze spotkaliśmy człowieka, który miał gorącą kawę, herbatę i kanapki. To było wspaniałe” – podkreśla. (PAP)
Autorka: Anna Gumułka
lun/ mhr/