Julia spod Lwowa: mam złamane serce, bo moja ojczyzna jest w wielkim niebezpieczeństwie

Mam złamane serca, bo moja ojczyzna jest w wielkim niebezpieczeństwie. Kto by jeszcze w zeszłym tygodniu pomyślał, że wybuchnie wojna – przyznaje Julia spod Lwowa, która z dwójką dzieci oczekuje w punkcie recepcyjnym w Dołhobyczowie. Na Ukrainie zdążyła jeszcze uszyć z koleżankami siatki maskujące.

W lubelskim Dołhobyczowie działa jeden z ośmiu punktów recepcyjnych dla uchodźców działających przy granicy polsko-ukraińskiej. W budynku po dawnym ośrodku kultury reporterka PAP widziała w piątek kilkadziesiąt uchodźców, którzy mogą tu odpocząć, otrzymać gorący posiłek, skorzystać z pomocy medycznej i prawnej.

Przed budynkiem znajdują się stosy darów przekazane od ludzi z całej Polski. Wśród nich są ubrania, kurtki, wózki dziecięce, nosidełka. Wewnątrz budynek też jest wypełniony m.in. pampersami, wodą i żywnością. W dużej sali ustawione są – jedno obok drugiego – łóżka z pościelą, kocami. Co chwilę wolontariusz ogłasza, że właśnie podjechał autobus do Krakowa czy Poznania.

Pochodząca z obwodu lwowskiego Julia z dwójką synów czeka na transport do Wrocławia. Stara się mówić po polsku, bo – jak wyjaśnia – w dzieciństwie oglądała „Bolka i Lolka” i inne polskie wieczorynki. Aktualnie pracuje w szkole jako nauczycielka angielskiego. Opowiada, że na ten moment jej rodzinne strony nie zostały zniszczone, ale codziennie wyją syreny alarmowe.

„Wtedy uciekaliśmy do piwnicy w szkole. Miałam przygotowaną podręczną torbę z jedzeniem, wodą i lekami dla syna, bo choruje na astmę. Bywały takie dni, że pięć razy musieliśmy uciekać do schronów” – relacjonuje Julia, która w piątek przebywa w punkcie recepcyjnym w Dołhobyczowie. Uciekła razem z dwójką synów: 5-letnim Jełgienem, który cieszy się, że dostał chrupki i 13-letnim Denisem przysłuchującym się rozmowie.

Podkreśla, że wszędzie w jej okolicach na Ukrainie czuwają żołnierze z obrony terytorialnej. Również mieszkańcy angażują się w walkę z okupantem. „Zebraliśmy pieniądze na akumulator do starego samochodu wojskowego, czy zorganizowaliśmy zbiórkę odzieży dla podopiecznych domu dziecka, ktoś robił koktajle Mołotowa. Ja z koleżankami szyłam siatki maskujące. Każdy pomaga, jak tylko może” – zaznacza Julia.

Przyznaje, że do końca wahała się, czy nie zostać na Ukrainie, ale za namową męża i brata zdecydowała się przeczekać ten trudny czas w Niemczech u brata, do którego właśnie zmierza. Ze sobą ma niewielką torbę podróżną i plecak. Na przejście graniczne w Dołhobyczowie przywiózł ją samochodem mąż i 18-letni syn, którzy zostali na Ukrainie.

Jak dodaje, przez 18 lat małżeństwa nie rozstała się z mężem nawet na dwa dni, a teraz rozdzieliła ich wojna. „Nie bardzo wierzę, że to się zakończy za tydzień lub za dwa” – mówi zrezygnowana.

„Mam złamane serce, bo moja ojczyzna znajduje się w niebezpieczeństwie. Kto by jeszcze w zeszłym tygodniu pomyślał, że wybuchnie wojna” – dodaje.(PAP)

Autorka: Gabriela Bogaczyk

gab/ jann/

historieuchodźcyUkrainawojna
Komentarze (0)
Dodaj komentarz