Uchodźczyni z Zaporoża: Dzieci spały na korytarzu w pociągu, bo już nie było miejsc

Dzieci spały na korytarzu w pociągu, bo już nie było miejsc, a my też siedzieliśmy ściśnięci jak najbliżej siebie – relacjonuje uchodźczyni z Zaporoża, która w piątek – po trwającej ponad dobie podróży – dotarła do punktu recepcyjnego w Dołhobyczowie (Lubelskie).

Zanim uchodźcy z Ukrainy znajdą się w punkcie recepcyjnym w Dołhobyczowie, to wjeżdżają do Polski przez oddalone o 4 km od centrum miejscowości przejście graniczne. Minionej doby odprawiono w tym miejscu około 12 tys. osób. W piątek panuje na przejściu umiarkowany ruch. W większości granicę przekraczają matki z dziećmi; jest też dużo osób starszych i nieliczni mężczyźni.

Wjeżdżających do Polski wypatrują już w większości bliscy. Pozostali zabierani są z przejścia granicznego do busów straży pożarnej i przewożeni do punktu recepcyjnego. Przy przejściu mogą liczyć też na ciepłą zupę, herbatę, żywność. Dzieci, które wyszły właśnie z jednego z busów zabierają ze sobą w dalszą podróż jabłka, cukierki i wodę.

Punkt recepcyjny dla uchodźców w Dołhobyczowie działa w dwóch budynkach: po dawnym ośrodku kultury oraz w nowym centrum kulturalnym, które znajdują się po przeciwnych stronach ulicy. W tym drugim miejscu reporterka PAP widziała w piątek kilkadziesiąt uchodźców, którzy mogą tu odpocząć, otrzymać gorący posiłek, skorzystać z pomocy medycznej i prawnej. Wewnątrz znajdują się stosy darów przekazane od ludzi z całej Polski. Wśród nich są ubrania, kurtki, wózki dziecięce, nosidełka, pampersy, woda. W sali na parterze znajdują się materace, krzesła, stoły oraz kącik zabaw dla dzieci.

Wśród oczekujących na przyjazd rodziny znajduje się starsza uchodźczyni z Zaporoża. Podróż zajęła jej ponad dobę. Większość spędziła w pociągu na trasie z Kijowa do Lwowa. „Było pełno ludzi w środku. Dzieci spały na podłodze w korytarzu, bo nie było już miejsc, a my też siedzieliśmy ściśnięci jak najbliżej siebie” – relacjonuje Ukrainka.

Z kolei 42-letnia Tatiana z Kijowa do Polski dotarła autobusem. Jest ekonomistką, pracowała w banku. Jak zaznacza, wyjazd z miasta był bardzo utrudniony, bo wszędzie są korki. Na Ukrainie zostawiła swojego tatę. Ona sama jedzie teraz do Francji, gdzie pracuje jej mąż. „Nie chcę tam zostać. Marzę o tym, żeby wrócić na Ukrainę” – podkreśla.

W rozmowie z reporterką PAP, Tatiana nie potrafi powstrzymać łez. „Jak jedna osoba tu zaczyna płakać, to zaraz wszyscy razem płaczemy” – dodaje.(PAP)

Autorka: Gabriela Bogaczyk

gab/ jann/

dziecipociąguchodźcyUkrainawojna
Komentarze (0)
Dodaj komentarz