Wiktoria z Kijowa: Każdego dnia płaczę za mężem, który został walczyć na Ukrainie

Każdego dnia płaczę za mężem, który został walczyć na Ukrainie – mówi Wiktoria, która w punkcie recepcyjnym w Lubyczy Królewskiej (Lubelskie) oczekuje na transport do ośrodka zakwaterowania. W czwartek rano w tym punkcie znajdowały się setki uchodźców, którzy po wielu godzinach dotarli do Polski.

Najbliższy punkt recepcyjny dla uchodźców z Ukrainy przekraczających granicę w Hrebennem znajduje się w Lubyczy Królewskiej, 7 km od przejścia granicznego. Zorganizowany został w hali sportowej szkoły podstawowej. W czwartek rano w punkcie były setki uchodźców – z bagażami, torbami, zwierzętami – oczekujących na osoby, które mają ich odebrać lub na autokary przewożące do miejsc noclegowych na terenie całej Polski. Co chwilę słychać z megafonu informacje, że zaraz podjedzie autobus na przykład do Krakowa, czy Wrocławia.

W punkcie recepcyjnym uchodźcy mogą zjeść ciepły posiłek, odpocząć, a także skorzystać z pomocy medycznej czy psychologa. Wolontariusze cały czas podchodzą i pytają, czy czegoś im jeszcze brakuje. Mimo, że na hali jest tłoczno i gwarno, to niektórzy są tak wyczerpani, że śpią na przygotowanych wcześniej łóżkach, materacach. Matki karmią niemowlaki, dzieci rysują, inni przeglądają telefony z najnowszymi doniesieniami z Ukrainy.

Wiktoria, która przyjechała z Kijowa właśnie plecie warkocz swojej starszej córce Barbarze. Kobieta jest logopedą, pracowała na Ukrainie w przedszkolu. Do Polski uciekła z dwoma córkami i tatą. Najpierw dotarli do Lwowa samochodem, a następnie zostali zabrali przez polskich wolontariuszy. Podróż zajęła im dwie doby.

„Jak wyjeżdżaliśmy z Kijowa, to było słychać strzały i bombardowanie, choć u nas jest jeszcze ciszej niż na lewym brzegu Dniepru. Chłopcy z obrony terytorialnej starają się blokować, powstrzymywać wojska rosyjskie, aby dalej nie weszły. Dla mnie to jest straszne przeżycie, a co dopiero dla dzieci. Płakały, jak słyszały dźwięki syren” – relacjonuje Wiktoria.

Na Ukrainie została jej mama, teściowa i mąż, który jest wojskowym. Przyznaje, że boi się o niego. „Tęsknie bardzo. Mimo, że mamy kontakt telefoniczny, to każdego dnia płaczę za mężem, który został walczyć” – dodaje wzruszona Ukrainka. Również jej ojciec nie jest wstanie powstrzymać łez.

Kobieta podkreśla jednocześnie, że po dotarciu z rodziną do Polski czuje się bezpieczna. „W gościach dobrze, ale w domu najlepiej. Nie wiem, ile potrwa ta sytuacja. Liczę, że szybko wrócimy do kraju, że wszystko będzie dobrze” – zaznacza Wiktoria, która oczekuje na skierowanie do ośrodka noclegowego na terenie Polski.

W hali sportowej czeka na transport do Krakowa Zofia z Irpienia pod Kijowem, która na Ukrainie zajmowała się redakcją książek. W pierwszy dzień wojny wyjechała do syna do Odessy, skąd zabrała w podróż pociągiem w stronę Polski synową i wnuczkę. „Uciekając z Kijowa mijałam po drodze czołgi na ulicach. Wyły syreny, trwał obstrzał. W Odessie na początku było cicho, ale ludzie obawiali się desantu z morza i tego, że zostaną odcięci” – zaznacza kobieta.

Od rozpoczęcia agresji Rosji na Ukrainę, lubelskie przejścia graniczne z Ukrainą przekroczyło prawie 300 tys. osób, z czego 52 tys. minionej doby.(PAP)

Autorka: Gabriela Bogaczyk

gab/ ok/

Komentarze
Ładowanie...